Dawno, dawno temu, kiedy Ewa była mała, pomagała babci robić faworki. A właściwie jedyne co robiła to wywijała ciasto przez dziurkę. I tak mnie ostatnio naszło na te faworki sięgnęłam więc po babciny egzemplarz "Kuchni Polskiej" (autorstwa samych profesorów i inżynierów) i zabrałam się za faworki własne.
Ciężko było przyznam:) Pierwsza partia była zbyt grubo rozwałkowana, a co za tym idzie efekt niewłaściwy... kolejne rozwałkowane dobrze, ale zbyt wysoka temperatura i za mocno się przyrumieniły. Ale ostatecznie udało się. Reszta szła już dobrze:)
Przepis delikatnie zmodyfikowany, a dodatkowo, za radą siostry, ciasto poskładałam parę razy i ubijałam tłuczkiem, żeby nabrało więcej powietrza.
Składniki:
- 200 g mąki
- 2 żółtka
- 1 całe jajko
- 3 czubate łyżki gęstej śmietany (18%)
- 1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia (podobno można pominąć)
- 1 łyżka spirytusu (nie miałam, więc dodałam 2 łyżki białego rumu, ale może być też łyżka octu lub wódki)
- szczypta soli
- 500 g smalcu do smażenia
- cukier puder do posypania
Przygotowanie:
1. Mąkę i proszek do pieczenia mieszamy ze śmietaną, robimy zagłębienie, wbijamy jajko i żółtka, dodajemy sól i spirytus. Zagniatamy ciasto aż uzyskamy jednolitą masę.
2. Jak to cudownie ujęli autorzy książki "ciasto ma mieć konsystencję ciasta kluskowego" ;D
3. Najpierw całe ciasto wałkujemy w prostokąt, który składamy w kopertę (lub w cokolwiek) i porządnie ubijamy wałkiem. Robimy tak przynajmniej dwa, trzy razy. Następnie wałkujemy ciasto partiami, staramy się uformować prostokąt, podsypujemy przy tym jak najmniejszą ilością mąki. Powinno być raczej cienkie, ale bez przesady (niestety to już kwestia wyczucia).
4. Ostrym nożem lub innym narzędziem spełniającym podobne funkcje wykrawamy prostokąty - krótszy bok ok. 2-3 cm, a dłuższy 10-15 cm. Następnie każdy prostokąt nacinamy wzdłuż na środku i przewijamy jeden koniec prostokąta przez powstałą dziurkę.
5. Smażymy krótko na rozgrzanym smalcu (od razu po wrzuceniu powinny wypływać na wierzch), chwilkę z każdej strony. Wyciągamy na wyłożony ręcznikiem papierowym talerz, żeby odsączyć nadmiar tłuszczu.
6. Kiedy faworki wystygną posypujemy cukrem pudrem i cieszymy się smakiem dzieciństwa ;)
To także smak z mojego dzieciństwa, myślę, że warto go sobie przypomnieć;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam;)
OdpowiedzUsuńTeż ostatnio walczyłam z faworkami :) Wyszły kruchutkie i smaczne. Pewnie na tłusty czwartek będzie trzeba powtórzyć ten wyczyn ;)
OdpowiedzUsuńPS. Ja nie dodawałam ani proszku, ani sody, więc spokojnie można pominąć ten składnik.
Miłe wspomnienia się z nimi wiążą:-) Wyglądają niezwykle apetycznie:-)
OdpowiedzUsuńUwielbiam faworki :) Mogę je jeść i jeść ;)
OdpowiedzUsuńFaworki wyglądają super. Ja czekam do tłustego czwartku,bo wtedy najlepiej smakują:)
OdpowiedzUsuńMniam, uwielbiam tez ostatnio piekłam :)
OdpowiedzUsuń