poniedziałek, 29 września 2014
Rusz się po zdrowie! Czyli słów kilka o sporcie i moich treningach na rowerze.
Do napisania posta skłonił mnie ten artykuł w tygodniku "Polityka", bo przyznam szczerze - ja, laik w dziedzinie wpływu aktywności fizycznej na nasze ciało, byłam w lekkim szoku. Oczywiście, nie od dziś wiadomo, że sport to zdrowie, że ludzie otyli mają więcej problemów ze stawami, krążeniem itp. Ale rak? Chyba bym nie pomyślała, że osoby aktywne fizycznie są mniej podatne na raka!
Cytat z artykułu:
"Gdy chodzi o raka piersi, pozytywne efekty uwidaczniają się po 30 min marszu w normalnym tempie, powtarzanego 6 razy w tygodniu. W przypadku raka okrężnicy i odbytnicy (dwa odcinki jelita grubego) potrzeba dwukrotnie większego wysiłku, dla ochrony przed rakiem prostaty – jeszcze więcej: pół godziny joggingu lub godzinna jazda na rowerze. Z punktu widzenia profilaktyki chorób nowotworowych obowiązuje jedna zasada – korzystniejsze są częstsze, bardziej forsowne ćwiczenia (choć jeszcze raz przypominamy, że nie zaleca się ich osobom nieprzyzwyczajonym do uprawiania sportu). Tak dobre efekty aktywności fizycznej w profilaktyce antyrakowej wynikają z obserwacji lekarzy, iż nadwaga i kumulacja tkanki tłuszczowej sprzyjają rozwojowi komórek nowotworowych."
Czujesz to? Choć wiele osób zdrowych i aktywnych fizycznie również choruje na raka, to jednak statystyka statystyką. Do mnie przemawia. Gdy tylko mogę wsiadam na rower, wymyślam sobie cel lub trasę i jadę. Zaczęłam od tras po 7 km i z przerażeniem stwierdziłam, że kiedyś łatwiej mi było przejechać 40 km niż ostatnio te 7 :) Ale po miesiącu krótkich treningów, 2 - 3 razy w tygodniu, 20 km już nie sprawia mi kłopotu. Zainstalowałam aplikację, która zlicza przejechane kilometry i obiecałam sobie, że za 1000 km kupię sobie nowy rower, oby ten stary jeszcze tyle przetrwał ;)
Warto podkreślić, że nie chodzi o to, żeby codziennie latać na siłownię, nie chodzi o to, żeby od razu rzucić się w wir treningów, zwłaszcza jeśli masz nadwagę, bo można zrobić sobie więcej krzywdy niż pożytku. Na początek wystarczy po prostu na co dzień więcej się ruszać - wyskoczyć do sklepu rowerem czy piechotą, zamiast wsiadać w samochód albo korzystać ze schodów zamiast windy.
Cytat z artykułu:
"Pamiętaj jednak, że ruch można porównać do innych leków – trzeba go więc dawkować rozsądnie, z umiarem i tak jak w przypadku każdej kuracji znać przeciwwskazania."
Ja niestety bardzo dużo jeżdżę, ale nie przejmuję się nigdy, gdy nie ma miejsca parkingowego dokładnie pod miejscem docelowym, właśnie ten kawałek dobrze od czasu do czasu przejść.
I jest jeszcze jedna rzecz, pominięta w cytowanym artykule. DIETA. Nawet najlepsze ćwiczenia nie zapewnią świetnego zdrowia komuś, kto pasie się gównianym jedzeniem. Lepiej zjeść dwa plasterki dobrej wędliny, niż dziesięć "sztucznej". Lepiej na deser zjeść kawałek domowego ciasta albo domowe ciasteczka, niż te nafaszerowane "E" ze sklepu - zwracaj uwagę zwłaszcza na to, co dajesz dziecku np. do szkoły, te wszystkie miękkie misie i inne cuda potrafią mieć żenujące składy! Lepiej zrobić domową lemoniadę ze świeżych owoców i wody albo ugotować kompot, niż wydawać kasę na wodę z cukrem, chemią i bąbelkami!
Cukier, cukier, cukier... producenci usiłują pakować w nas tony cukru od dziecka. Jogurt owocowy = zdrowie? Nie, jogurt owocowy = cukier. Zawsze zwracam uwagę na to, ile cukru, syropu glukozowo-fruktozowego lub innych słodzików jest w produktach. I przeważnie okazuje się, że dużo. Nie ważne czy to ciasteczka owsiane w tzw. wersji "fit" czy zwykłe czekoladowe ciastka. Tony, tony cukru.
A Ty? Co na ten temat sądzisz? Cały czas się też zastanawiam czy warto takie tematy poruszać tutaj, na blogu. Pisać nie pisać?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Pisać! szczególnie jak o sporcie :)
OdpowiedzUsuń