Tekst NIE jest sponsorowany. Opisuję w nim moje SUBIEKTYWNE odczucia w styczniu 2013 roku.
Wyjazd na narty w góry wiąże się dla mnie z całą wycieczką: kilkugodzinną podróżą, noclegami, kosztami itp. Tymczasem jest w centrum naszego kraju miejsce, gdzie można pojeździć na nartach lub na desce. Góra Kamieńsk. Położony w okolicach Bełchatowa ośrodek ściąga narciarzy z całego regionu. Miłośnikom białego szaleństwa, którzy nie byli i zastanawiają się nad wizytą powiem tak: jest to fajna alternatywa, ale cudów nie oczekujcie. Zaawansowani narciarze będą się raczej nudzić:) Dla takich amatorów jak ja, którzy stając na stromej górze trzęsą portkami, Kamieńsk jest miejscem idealnym. Również rodziny z dziećmi będą zadowolone.
Siedząc na krzesełkowym wyciągu poczułam się PRAWIE jak w górach. Niestety - PRAWIE robi różnicę!! Nie mam tu na myśli warunków stricte narciarskich, a raczej "otoczkę". Jeżdżąc na nartach w okolicach Zakopanego, nie widziałam nigdy, żeby ludzie wchodzili do kabiny w toalecie z deską snowboardową. Najwyraźniej w centralnej Polsce sprzęt częściej ginie. W górach człapiąc w butach narciarskich po schodach do knajpy, nigdy nie tachałam ze sobą całego sprzętu! Tutaj wszyscy tachali, więc ja też. Co kraj to obyczaj :)
Ale skoro już doczłapałam się do tej knajpy...
Nauczeni wieloletnim doświadczeniem górale wiedzą, że zmarznięty na stoku człowiek chce:
a) zjeść coś ciepłego, choć niekoniecznie musi być to wyszukane danie
b) napić się porządnego grzanego wina lub piwa.
Poprawcie jeśli się mylę. W górach zawsze jest gdzie się napić dobrego, grzanego wina.
"Góralska" knajpa przy Górze Kamieńsk trzeba przyznać robi sympatyczne wrażenie. Ładny, drewniany budynek wpisuje się w klimat, przez duże okna można podglądać narciarzy na stoku. W drzwiach fotokomórki, nie trzeba siłować się z klamkami, co w stroju narciarskim jest dużą zaletą. Niestety na tym zalety się kończą, bo dobrnęłam wreszcie do tematu jedzenia. A tutaj do ideału daleko. Jestem w stanie zrozumieć, że wszelkiego rodzaju fast foody robi się najszybciej i najłatwiej. Okej, mogę zjeść hamburgera, ale jeśli mam zapłacić za niego 9 złotych to mam pewne wymagania - wcale nie bardzo wygórowane. I jak mi jakieś kości ciągle chrupią w zębach, to nie jestem zadowolonym klientem! To był pierwszy gwóźdź do trumny.
Uwielbiam grzane wino. Jestem w stanie zapłacić na stoku 7 złotych za to, żeby napić się pysznego grzanego winka. Trochę się zdziwiłam, kiedy dostałam je w zwykłym plastikowym kubeczku bez żadnego logo "Zbójeckie Grzane" czy "Grzaniec Galicyjski". Po pierwszym łyku zorientowałam się dlaczego. Winko słabiutkie, nie wiem czy kiepskiej jakości, czy z dodatkiem wody. Dobrze, że chociaż gorące, bo z grzanym piwem już nie było tak "ciepło". I śmiem przypuszczać, że piwo również zostało porządnie "ochrzczone". Dno.
I wiecie co? Może to głupota, "trupiaszczek wręcz" czy "tyci czort" (jak śpiewała pewna znana wokalistka)... i gdybym napiła się dobrego grzańca pewnie bym się nie zbulwersowała i nie napisała tego, co napiszę teraz. Trzeci gwóźdź do trumny. 50 groszy to nie są wielkie pieniądze. Ale jeśli pani ze stoickim spokojem stwierdza, że nie ma wydać i będzie dłużna do następnej okazji, to ja mam ochotę powiedzieć "to niech mi pani wyda złotówkę, a ja następnym razem oddam". Bo nie przeszkadza mi, jeśli muszę nadpłacić 50 groszy za dobre jedzenie, mocnego grzańca i gorące piwo, ale za najtańsze mięso, słabego grzańca i chrzczone, chłodne piwo jakoś nie mam ochoty zostawiać nawet takich niewielkich napiwków.
Także Kochani! Kamieńsk tak! Ale z kanapkami i termosami pełnymi gorącej herbatki :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wypróbowałeś przepis? Zostaw komentarz, daj znać mi i innym Czytelnikom, co sądzisz :) Dziękuję!